"Krótka historia polskiej mentalności"
Dla współczesnych dzieci XXi wieku urodzonych w nadwiślańskim kraju emigracja dostała kolejne oblicze. To już nie chicagowieskie podboje czy niemieckie saksy, gdzie mimo ciężkiej charówki w obcym świecie razem i wspólnie cieszymy się ze szczęścia jakie było nam dane doświadczyć. Po latach tułaczki w rodzimych miastach dostaliśmy szansę lepszego jutra. Pamiętając jeszcze wciąż nie zabliźnione rany nędzy ruszyliśmy ponownie na podbój świata.
Każdy, w mniejszym lub większym stopniu już czegoś dokonał. Znalazł pracę, ma rodzinę, samochód czy mieszkanie. Niektórzy mają jeszcze jakieś marzenia ale w większości powinniśmy uważać się za naród szczęśliwy, wybrany bo pracowity a nie bo wiecznie na krzyżu cierpiący. Tym którym się udało, jak nakazuje narodowa religia, powinno się okazać ciepło, zrozumienie i pomóc bliźniemu. Logiczne, proste i bardzo zwyczajne myślenie wielu ludzi na świecie. Wiele nacji reprezentuje tą tradycję bycia bliźnim. Tylko nie Polacy.
Czy to za sprawą narzuconej religii w szkole z którą wraz z ucieczką z nędzy próbujemy również uciąć, uważając wszystkie wartości za narzucone czy też wina leży w słabej tożsamości, braku własnego ducha i w następctwie tego zachłyśnięcia się sukcesem, podobnie jak było w 89', tyle że wtedy zachłysneliśmy się kapitalizmem, który wciąż dławi nasze płuca. Może są inne powody, te jedynie najczytelniej do mnie przemawiają, jakoby tłumacząc narodową zawiść i kompleks. Z braku prześliśmy metamorfozę w nadmiar. Zamiast pracować według norm, zasuwamy po sześćdziesiąt godzin. Marudząc jak nam źle, szukamy lepszej innej fuchy ale jak taka wpadnie to ją lustrujemy czy zarobki dobre czy szef fajny tylko po to by odrzucić ofertę i wrócić do swoich kamieniołomów. Ze swojego bezrobotnego doświadczenia wiem, że każdy jest skory do pomocy ale w takich na przykład sytuacjach nie pomyśli i nie powie; "wie pan w sumie oferta ciekawa ale ja mam lepszy kotrakt ale mam znajomego, szuka pracy, mogę polecić jak byście byli zainteresowani.." . Nie, lepiej potem przyjść i marudzić, że złota rybka była za słona i skopać jeszcze bardziej leżącego. Czy to jest brak świadomości, ograniczenie umysłowe, tak zwana krótkowzroczność, czy zakompleksiony egoizm pełen polskiej premedytacji; ja nie mam, ty mieć nie będziesz lub ja nie miałem teraz ty cierp?
Można by ten temat rozwijać zapewne w nieskończoność (i zapewne go rozwinę, to tylko krótki szkic) ale przykładów dla negatywnej barwy naszej mentalości jest wiele i już współczuję etnografom którzy będą badać wtedy już umarłą strukturę. Jedynie teraz dodam jeszcze pytanie, czy w tym całym natłoku obowiązków i sprawunków nie ma czasu na hobby? Czemu grupy społecznościowe dzielące podobne zainteresowania żyją w większości dzięki rozpychającym się burakom, którzy ślepi na wartości innych niszczą je od środka gdy Ci najbardziej paradoksalnie zainteresowani nie mają czasu bo charówka i bezsens życia. Czy to tylko Polska domena, że królem będzie wieśniak a narodem inteligencja? Gdzie myślący musi poddać się głupocie i w rezultacie zrezygnować z tożsamości? Czy tego nas "nauczyła" nędza?