PKP, czyli czego można się spodziewać podróżując koleją w Polsce |
PKP, czyli Podróże Kształcą Ponoć. Tajemnicą poliszynela jest, że nasz narodowy przewoźnik jest instytucją niewydolną i bardzo dziwnie zorganizowaną. Dziwniejsze jest to, że wszyscy się do tego przyzwyczaili.
r e k l a m a
Zobacz także: Jeżeli akurat metro nie działa z jakiegoś powodu, służby komunikacyjne organizują dodatkowe autobusy. Na temat opóźnień podróżni są informowani na bieżąco. Choć osoby lubiące narzekać znajdą na pewno sporo powodów do tego, radzę im, aby wybrały się na wycieczkę do Polski. Uprzedzam, że to atrakcja dla ludzi o mocnych nerwach. I radzę obcokrajowcom nauczyć się polskiego. Nie ma co liczyć na konwersacje po angielsku. Może się skończyć na hello i goodbye. Ma jednak taka podróż wiele zalet. Człowiek uczy się wdzięczności. Za to, co funkcjonuje normalnie, bez zgrzytów i opóźnień. I uczy się jak radzić sobie w ekstremalnie trudnych sytuacjach. Ja takich trudnych sytuacji doświadczyłam wielokrotnie. Dwa razy bardzo poważnie odbiły się one rykoszetem na moim życiu prywatnym i zawodowym. Tymi właśnie doświadczeniami chciałabym się podzielić. Pierwsza podróż miała miejsce rok temu, w październiku. Lot ze Stansted do Gdańska trwał niecałe 2 godziny. Ponad dwie godziny jechałam z lotniska na dworzec. Zapłaciłam za taksówkę połowę ceny biletu lotniczego tam i z powrotem. Powód? Roboty drogowe przed Euro 2012. Ciekawe, nieprawdaż? Nie zapomnę jednak nigdy mojej podróży powrotnej - lot powrotny z Bydgoszczy. Z Torunia miałam mieć pociąg o 2 w nocy tak, aby zdążyć na samolot rano. Jestem na dworcu - październik, przymrozki. Ubranko moje wcale nie jest zimowe. Trzęsę się stojąc na peronie czekając na pociąg. Po pół godzinie słyszę komunikat, że mój pociąg spóźni się pół godziny. Nie powiem, trochę podniosło mi się ciśnienie, ale pomyślałam sobie, że pół godziny to jeszcze nie tragedia. Poszłam więc do poczekalni, gdzie nie było dużo cieplej niż na peronie. Wiatr hula, mróz. Po 20 minutach słyszę, że opóźnienie mojego pociągu powiększa się o następne minuty. Jest trzecia w nocy, zimno, pytam pana w kasie, czy zna jakieś alternatywne połączenie do Bydgoszczy. Odpowiedź negatywna, ale wciąż jeszcze jest szansa, że pociąg przyjedzie. Nadzieja odchodzi definitywnie. Pan w kasie informuje mnie, że pociąg zatrzymał się na trasie z powodu wypadku. Nie przyjedzie w ciągu najbliższych kilku godzin. Pojawia się rozpacz i frustracja, - jak to, przecież muszę wrócić na czas do pracy. Wracam nad ranem do domu. Próbuję znaleźć kontakt z biurem obsługi lotów. Okazuje się to niemożliwe. W soboty i niedziele takie centrum nie obsługuje klientów. Muszę poczekać do poniedziałku. Bilet przepada, kupuję sobie drugi i sama ponoszę konsekwencje za spóźnienie w pracy. Druga sytuacja miała miejsce w tym roku. Na szczęście udaje mi się zdążyć na samolot, ale za to jakim kosztem. Wieczorem wyruszam do Poznania - znajduję jedno rozsądne połączenie o 19.30 przez Tczew. Pociąg przyjeżdża o czasie jednak problemy zaczynają się w trakcie jazdy. Pociąg zatrzymuje się na torach po ok. godzinie od czasu jak do niego wsiadłam. Od maszynisty dowiaduję się, że na tory spadła trakcja, a roboty potrwają około godziny. Kontaktuję się telefonicznie z siostrą i proszę ją o znalezienie innych połączeń z Tczewa. Pociąg rusza po trzech godzinach. Pasażerowie wściekli, sfrustrowani, bezsilni. Jeden z nich miał dojechać na zawody do Wrocławia. Nie znam sytuacji innych, ale z wyrazu ich twarzy mogę wywnioskować, że każdemu zdarzenie to pokrzyżowało plany. Nie jest to niestety koniec nocnego koszmaru pociągowego. W Tczewie jestem o 1 w nocy. W kasie biletowej dowiaduję się, że mogę jechać na swój bilet, pociągiem z całkowitą rezerwacją miejsc. Wsiadam więc do pociągu i stoję w korytarzu. W Bydgoszczy trzeba czekać na następny około 2 godzin. Przysypiam w poczekalni. W pociągu do Poznania budzi mnie konduktor. Sprawdza bilety i oświadcza, że jest nieważny w związku z czym muszę zapłacić za podróż z Bydgoszczy do Poznania, bo korzystam z innego przewoźnika. Zirytowana opowiadam mu historię, jaka miała miejsce tej nocy. Wydaje się niewzruszony i nalega, abym zapłaciła za bilet. Pytam się go, jak to możliwe, skoro zapłaciłam już za bilet 90 złotych, stałam w polu trzy godziny, a w pociągu z pełną rezerwacją miejsc jechała w korytarzu. Konduktor powtarza, że on tu tylko pracuje i w związku z tym oczekuje, że zapłacę za bilet, albo poprosi służby porządkowe o usunięcie mnie z pociągu w Inowrocławiu. Wściekła i zdesperowana odpowiadam, że mi nie zależy, może mnie z pociągu usunąć. Historia ma jednak swój happy end. Ale czy do końca? Co prawda dojeżdżam do Poznania, konduktor daje mi spokój i udaje mi się zdążyć na samolot. Czuję jednak niesmak. Po pierwsze: nikt nie ponosi odpowiedzialności za to, co się stało oprócz mnie. Mam kłopoty w pracy, uciążliwą podróż, zszarpane nerwy. Pracownicy PKP w tej sytuacji pozostają niewzruszeni. Pani w okienku, pan konduktor, maszynista robią tylko swoje. Podejrzewam, że tylko swoje robi również minister transportu. A kto może zrobić swoje i zrekompensuje podróżnym ich straty? Moralne i materialne? Pytanie pozostaje retoryczne. Jak w polskiej sytuacji kolejowej mogą odnaleźć się cudzoziemcy? Przyzwyczajeni do punktualnych przyjazdów i odjazdów pociągu, informacji na każdym kroku i życzliwego traktowania? Jesteśmy w Unii Europejskiej. Kto jednak podróżuje pociągami unijnymi wie, że nasze polskie PKP są poniżej jakichkolwiek standardów. Śmierdzą, są brudne i rzadko kiedy można liczyć na ich punktualność. P(odróże)K(ształcą)P(onoć) – czy można z takiej nauki czerpać satysfakcję? Kasia Davies/Nowicka POLEMI.co.uk © Wszystkie prawa zastrzeżone. Całość jak i żadna część utworów na POLEMI.co.uk, nie może być rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie i sposób bez zgody Redakcji POLEMI.
Dołącz do POLEMI na facebooku i BĄDŹ NA BIEŻĄCO! |