Fałszywy pośrednik - jak nie dać się oszukać w Wielkiej Brytanii |
Sformułowanie 'praca w Wielkiej Brytanii" to magnes i świetna okazja do nabicia kabzy dla nieuczciwych pośredników rekrutujących ludzi do pracy. Od kilku lat służby konsularne, media przestrzegają rodaków przed fałszywymi pośrednikami pracy.
r e k l a m a
Zobacz także: Bezwzględne gangi nie tylko ogołociły z marzeń lepszej egzystencji wielu naiwnych rodaków, ale również ze środków do życia. Wiele osób traci pieniądze, ale również dokumenty. Jedynym pocieszeniem jest to, że w takich sytuacjach konsulat od ręki wydaje dokument upoważniający do jednokrotnego przekroczenia granicy i udziela pożyczki na opłacenie podróży. Placówki konsularne wielokrotnie przestrzegały przed oszustami informując, jakie metody stosują oszuści i co zrobić, żeby nie paść ich ofiarą. Niestety, determinacja chętnych do pracy za granicą jest tak wielka, że chyba nic nie jest w stanie ich powstrzymać. Piotr Długiński z Poznania przeczytał ogłoszenie w dodatku do Gazety Wyborczej „Gazeta – Praca”. Ogłaszała się firma IMT Building Company, oferująca pracę budowlańcom. Natychmiast, a jeszcze do tego znajomość angielskiego nie była konieczna. I podany był nr telefonu. Gdyby Długiński wiedział, że to numer telefonu komórkowego, to nie dałby się nabrać, ale ktoś, kto nie był nigdy w UK przeważnie nie wie, że telefony stacjonarne mają tu 11 cyfr, a komórkowe też 11 (łącznie z 0) i pierwszą cyfrą w tym drugim przypadku (po zerze) jest zawsze siódemka. Firmy nie było, co prawda, w internecie, ale Długiński już tego nie sprawdzał. Tu trzeba dodać, że oszuści nieprzypadkowo zamieszczają anonse w prestiżowych tytułach. To typowe działanie psychologiczne - jeśli gazeta uchodzi za solidną, to i ogłoszenie musi być solidne. Długiński i kilka innych osób, które przyjechały wraz nim, zostały odebrane przez kogoś, kto podawał się za pracownika agencji i zawiezione do Sheffield. Piotr zapamiętał adres domu, który miał być kwaterą jego i współtowarzyszy. Rudera, do której trafił, przedstawiała obraz nędzy i rozpaczy. Totalny brud w pomieszczeniach, kawałki gruzu, kradziony prąd, absolutna melina, dodajmy dla ostrzeżenia, że budynek ten mieści się w Sheffield, na rogu Irving Street i Kirby Close. Zanim jednak tam weszli, pośrednik skasował od każdego po 200 funtów, jak sam powiedział - kaucji - oraz po 80 funtów za dwutygodniowy czynsz. Piotr nie był tam długo, bo jeszcze tego samego dnia uciekł, ale zdążył się dowiedzieć, że w krótkim czasie z rudery uciekło 25 osób, które zostały w podobny sposób oszukane. Zapamiętał i zanotował również numer rejestracyjny samochodu niby-pośrednika. Jeszcze tego samego dnia pojechał na lotnisko, na którym musiał spędzić dwa dni, bo tyle musiał czekać na lot do Poznania. Nie dał się całkiem ogołocić, więc akurat wystarczyło mu na bilet. Na jedzenie już nie. Miał szczęście, bo pomogli mu rodacy pracujący na lotnisku. Nie tylko go nakarmili, lecz również pomogli w zakupie biletu. Martyna Popławska z Białegostoku miała pracować w restauracji jako pomoc kuchenna. Taką przynajmniej miała nadzieję. Jest po szkole hotelarskiej i wyobrażała sobie, że jeśli podszkoli język, to znajdzie sobie pracę w hotelowej recepcji. Zabrała ze sobą syna Kacpra i kuzynkę po handlówce, która też była bezrobotna. Pośrednik przyjechał na dworzec Victoria busem, w którym było już siedem osób. Kierowca był Polakiem, ale pośrednik, który też jechał z nimi, mówił, że jest Włochem, a zna dobrze polski, bo ma żonę Polkę. „To dobrze” - cieszyła się w duchu Martyna, bo już się bała, że to Cygan. I jeśli z tego powodu miała się bać, to miała rację, bo Lalo (tak się przedstawił) okazał się Romem i Brytyjczykiem, gdyż miał paszport UK, którym bez przerwy się chwalił. W busie wziął od wszystkich po 400 złotych za podróż. Punktem docelowym było Chester. Tam czekała praca i kwatera. Lalo mówił: - Mieszkanko nieduże, ale bardzo ładne, blisko plac zabaw. Jest problem, bo jest tylko dwa łóżka, ale jakoś dwa dni przemęczysz, zanim dostawimy trzecie. Trzeciego łóżka nie trzeba było dostawiać, bo tam, gdzie wylądowała Martyna z kuzynką i synem, nie było żadnych łóżek. Tam, czyli na parkingu przed „Sainsbury’s”. Lalo wziął od wszystkich po dwieście funtów i kazał całej grupie poczekać około pół godziny. Pojechał „szybko wpłacić te pieniądze do agencji pracy, żeby zdążyć przed zamknięciem”. Lalo wpłaca już przeszło tydzień. Martyna miała jednak szczęście, bo w jej notesie było kilkanaście telefonów do różnych znajomych. Zadzwoniła do koleżanki, która wraz z mężem mieszka w Brighton. Pomogli wrócić do Polski. W Polsce policja dość intensywnie walczy z tym zjawiskiem. Co roku do więzienia trafia kilkadziesiąt osób, oferujących nieistniejącą pracę, natomiast na Wyspach, jak do tej pory - nikt. Czytaj więcej na ten temat: POLEMI.co.uk / The Polish Observer |
Polska obsługa prawna w Szkocji Dallas McMillan jest renomowaną firmą adwokacką w centrum Glasgow,... |